GALINDIA Kraina wojów i nałożnic Trójkątny półwysep wcinający się w jezioro Bełdany obok ujścia Krutyni to wyjątkowo malowniczy fragment Mazur. Na brzegu pomost, przy nim zacumowane łodzie przypominające statki wikingów. To flota właścicieli tej posiadłości, Galindów. I wielki kompleks budynków otoczony monumentalnymi drewnianymi posągami. A wokół cudownie zielona Puszcza Piska. – Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale większość zawraca do Galindii – mawia Cezary Kubacki, twórca i właściciel Galindii. Wódz i jego nałożnica
Po Cezarym i Marii Kubackich nietrudno poznać, że są stąd. On – potężnie zbudowany, z długą siwą brodą, ubrany w lnianą koszulę i skórzany kaftan. W ręku trzyma drewnianą maczugę, na szyi nosi róg zawieszony na rzemieniu. Ona – w lnianej sukni-szacie i bursztynowej biżuterii. To ich ubrania codzienne, jeżdżą tak nawet do miasta. Na wizytówce, obok imion i nazwisk, możemy przeczytać: Izegus II i Helena II Piękna – wódz i jego nałożnica. Dla niego nic nie dzieje się bez przyczyny, wszystko ma swoje korzenie. Także Galindia nie wzięła się znikąd. Plemię Galindów zamieszkiwało tereny obecnych Mazur, sąsiadując z Jadźwingami. Początek ich kultury przypada na V w. przed naszą erą. Przetrwała dwa tysiące lat. W 1994 r. Kubaccy gościli pierwszą konferencję. To był trochę przypadek, jak wiele innych zdarzeń w ich życiu. Znajomy pana Cezarego, lekarz, jeździł po Polsce z zagranicznymi gośćmi. Chciał im zapewnić nietypowe atrakcje i zintegrować międzynarodową grupę profesorów medycyny. Wiedział, że Kubacki, jeszcze za czasów studenckich zajmował się teatrem. Pan Cezary zastanawiał się, co takiego mógłby zrobić. I nagle olśniło go – wymyślił, że w pobliskim jarze napadną gości. Taki scenariusz wymagał większej grupy wojowników. Z trudem namówili pracowników, żeby wzięli udział w inscenizacji. Pani Maria zrobiła stroje z worków płóciennych i przebrała w nie kucharki i murarzy budujących ośrodek. Przed jadącym autokarem na drogę zwalili drzewo. Gdy autokar stanął, otoczyli go przebrani woje. Kubacki wtargnął do środka. – Nagle zobaczyłem, że... pasażerowie sami zaczynają mi oddawać pieniądze i biżuterię! – wspomina ze śmiechem. – Później okazało się, że jedna z uczestniczek wycieczki właśnie opowiadała współpasażerom o napadach ruskich band w tej okolicy. Turyści nie protestowali, kiedy pan Cezary kazał im wysiąść i rozdzielił na dwie grupy, które skierowano w różnych kierunkach. Bez szemrania wzięli udział w przeprawie przez bagna i w innych atrakcjach. Wieczorem, gdy dotarli do ośrodka, odbyła się impreza, której kulminacją była próba ognia i wody. Pan Cezary wygłosił przemówienie i wtedy po raz pierwszy powołał się na Galindów jako przodków zamieszkujących te ziemie. Znał jedynie nazwę tego plemienia i wiedział, że żyło w tych rejonach. Zaczął szukać szczegółowych informacji o Galindach. Nawiązał kontakt z profesorami z Litwy. Rozpoczął rekonstrukcję rekwizytów używanych przez członków plemienia. Postanowił jednak nie robić martwego skansenu, tylko używać ich do inscenizacji proponowanych gościom. Kubaccy na stałe przeprowadzili się do Galindii w 1998 r. Stopniowo wyspecjalizowali się w organizowaniu szkoleń i konferencji. Teraz zdecydowanie nastawiają się na grupy. Nie lubią skuterów, które zakłócają spokój na półwyspie, szczególnie w czasie spotkań integracyjnych. Galindia powstaje etapami. Właściciele ciągle prowadzą w niej nowe inwestycje. W głowie pana Cezarego wciąż rodzą się nowe pomysły do zrealizowania. Kiedy o nich opowiada, widać, że go cieszą. On odpowiada za stronę koncepcyjną całego przedsięwzięcia, wymyśla zabawy dla gości. Projektuje też drewniane posągi. Pani Maria zaś dba o finanse i sprawy organizacyjne. Wspomaga ich sztab stałych pracowników, który w sezonie powiększa się o praktykantów szkół hotelarskich i gastronomicznych. Pracują także dorośli synowie. – Mamy ich trzech – opowiada pan Cezary – i tak jak Cezar podzielił Galię na trzy części, tak ja podzieliłem Galindię. Te części to Mazurski Eden, Refugia i Kraina Alkos. Każda oferuje nieco inne warunki. W Mazurskim Edenie jest restauracja, bar, mały bar nad jeziorem, sala konferencyjna, mniejsze salki i pokoje gościnne, którymi zawiaduje najstarszy syn Kubackich. Ta część otwarta jest dla wszystkich przyjeżdżających. Własność średniego syna – Kraina Alkos to drewniany dom o bardzo wysokim standardzie, wkomponowany w zieleń, przystosowany dla mniejszych grup i indywidualnych gości. Tutaj wstęp mają tylko mieszkańcy pensjonatu. Refugia, która należy do najmłodszego syna, to pokoje gościnne i sala konferencyjna. Zdarza się, że przy jednej imprezie wszystkie części współpracują. Goście zrzucają maski Wokół tego osnuty jest wystrój, nazwy potraw i przede wszystkim zabawy dla gości. Najpopularniejsze z nich, poza napadem Galindów, to: "Galindówka"- Wybory najdzikszej i najbardziej rozpasanej nałożnicy (pradawni Galindowie mieli ich co najmniej po cztery), (goście przebrani w stroje Galindów biorą udział w różnych inscenizacjach). "Poszukiwanie bursztynu" - goście wypływają łodziami na jezioro i poszukują bursztynu na pobliskich wyspach. Na tych terenach przebiegał kiedyś szlak bursztynowy! – Podczas takich zabaw ludzie się odprężają i zrzucają "zawodowe maski" – twierdzi Kubacki. W ub. roku w czasie pobytu kandydatek na Miss Świata na Mazurach właściciele Galindii zorganizowali dla nich spektakl opowiadający historię z życia plemienia. Spotkali się z ciepłym przyjęciem. (zobacz film ) Legendy mazurskich jezior Na ten rok planowane jest otwarcie ścieżki przedstawiającej 2000 lat historii Galindów, na którą zwiedzający będą wpuszczani pojedynczo lub dwójkami. Zdaniem pana Cezarego da to turystom szansę na chwilę refleksji i pozwoli skupić się na tym, co szczególnie ich interesuje. Dom otaczają wielkie drewniane posągi. To duchy i chochliki, które w wierzeniach Galindów opiekowały się różnymi dziedzinami życia. Najważniejsze z nich to gromowładny Perkun i Kurke – opiekunka płodów rolnych. Za domem stoi też tron wodza, używany w wielu zabawach i rytuałach. Na instalację czeka 24-metrowy posąg z drewna, jedna z największych rzeźb w Polsce. W historii Galindów wiele jest obszarów nieznanych. Dlatego Kubacki sam wymyśla legendy, które potem opowiada gościom. Jak choćby tę o Bełdanach. – Jezioro to, gdy spojrzeć z góry, przypomina kształtem dziewczynę z chustą w dłoni – zaczyna opowieść. – Czterdzieści milionów lat temu Władca Kosmosu zdenerwował się na swoją nałożnicę, zrzucił ją na ziemię i zamroził. Wiekowe sosny Puszczy Piskiej bardzo jej współczuły i wylewały łzy żywiczne. Tak powstał bursztyn, kiedyś obecny na tych terenach. Skrzywdzona dziewczyna, wzruszona reakcją drzew, też się rozpłakała, a z jej łez zrodził się Szlak Wielkich Jezior Mazurskich. Artykuł w całości ukazał się również na stronie www.onet.pl Poniżej znajdują się wybrane komentarze internautów czytających powyższy artykuł: Proponuję, aby p.Kubacki startował na Prezydenta RP To idealny kandydat: pracowity, wyższe wykształcenie, z poczuciem humoru i fantazją. Wie, ile potu kosztuje każda złotówka. ~Grzechu - Opolanin, 02.05.2007 13:20 Super miejsce Byłem, widziałem, bawiłem się świetnie w 2000 roku. Piękne miejsce, gościnni właściciele. Polecam. ~Galind, 02.05.2007 16:28 galindia jest tam świetnie, polecam uroczy zakątek ~elwi', 02.05.2007 22:57 Wspaniałe... W zeszłym roku w czerwcu zagościłam w owej Galindii. Złego słowa na osadę powiedzieć nie mogę a wręcz przeciwnie do tej pory z uśmiechem na twarzy wspominam tamto miejsce. Wspaniała zabawa, uśmiałam się do łez. Zostałam zamknięta w klatce np. i karmili mnie mleczami. Następnie zostałam wciągnięta (przez nowo poznanych galindczyków) do jakiegoś pomieszczenia, w którym tylko oni mogli przebywać. Pokazali mi różne rzeczy które sami zrobili ze skóry, drewna czy metalu. W każdym bądź razie jedno miejsce tam szczególnie przypadło mi do gustu. Bujana, drewniana ławka za barem. Nad nią płożyły się liście wierzby a brzeg jeziora był dosłownie parę cm ode mnie. Wszystko takie zielone i dźwięk małych fali obijających się o brzeg jeziorka. Kilka trzcin w wodzie i ten spokój. Słoneczne promienie przedzierające się przez gałęzie drzew, które tak delikatnie pieściły twarz, śmiech ludzi w oddali i zapach pieczonego mięsa. Do końca życia nie zapomnę tego miejsca a wręcz przeciwnie postaram się tam wrócić. Bardzo wszystkim polecam. ~Elcia:D, 04.05.2007 11:41 GALINDIA!!! NIE BYLAM TAM ALE SLYSZALAM ZE JEST PIEKNIE---W OGOLE MAZURY MAJA TO COS!!!! MOZNA SIE ZAKOCHAC. [email protected], 04.05.2007 19:25 Ludzie! To jest właśnie Polska! Galindia jest boska! Pojechałem tam z żoną, zostaliśmy zaproszeni przez mojego znajomego. Ma u mnie bezpłatny browar do końca życia! Pierwszy raz od dnia moich narodzin poczułem się jak w raju! Byłem tam już trzy razy! A właściciele? Nienormalni, w pozytywnym tego słowa znaczeniu... Comments are closed.
|